Filip Banaszkiewicz
1 minut czytania
09 May
09May

Dla gospodarzy był to po prostu kolejny mecz ligowy, który należało wygrać, by piąć się w tabeli, ale dla drużyny przyjezdnych ten mecz powinien mieć rangę półfinału, bowiem brak zwycięstwa zawodników z Wrocławia sprawiłby, że nie mieliby oni już żadnych realnych szans na utrzymanie w lidze.

Sędzia Marciniak zagwizdał. Obie drużyny chciały szybko wyjść na prowadzenie, a bardziej konkretny na początku spotkania był Śląsk, który w 11 minut stworzył sobie trzy groźne sytuacje, w których obrońcy Górnika, na spółkę z „duchem świętym” i domieszką szczęścia, skutecznie bronili dostępu do własnej bramki. Piłkarzom gospodarzy wielokrotnie brakowało dokładności podań, a w ich grze widać było dziwną nerwowość. Gdy byli przy piłce, goście całym zespołem cofali się we własne pole karne, czekając na błąd któregoś z zabrzan.

W 15. minucie Erik Janża, po podaniu Lukasa Podolskiego, z 25 metrów uderzył mocnym strzałem w prawy dolny róg bramki. Perfekcyjne uderzenie – Leszczyński mógł jedynie obserwować lot piłki. Pomysł trenera Gierczaka, by to mistrz świata oraz Kmet rozgrywali stałe fragmenty, znalazł swoje zastosowanie. Na tablicy 1:0. Śląsk zdawał sobie sprawę z ciężaru tego wyniku pod względem walki o ligowy byt.

Trójkolorowi nie zatrzymywali się i raz po raz stwarzali sobie sytuacje, a gdy wykonywali rzut rożny, próbowali powtórzyć pierwsze trafienie, jednak kolejne uderzenie Janży nie było już tak celne. W 22. minucie po rajdzie próbował Ishmael, ale nieskutecznie.

Po tej akcji przyjezdni bardzo szybko próbowali się odgryźć, ale raz po raz brakowało im ostatniego podania, a gdy już je wykonał Pozo, przerzucając piłkę do Ortiza, ten fatalnie spudłował z kilku metrów.

Mecz otworzył się i oglądaliśmy niezwykle ofensywne spotkanie. Zespoły kreowały sobie wiele sytuacji. Największe zagrożenie stwarzali: Pozo, Janża, Zahović, Matsenko, Żukowski, Al Hamlawi, Hellebrand, Sarapata. 20 uderzeń w 45 minut. Podsumowaniem pierwszej połowy byłoby określenie „od pola do pola” – tzw. „box-to-box” – a żaden z kibiców nie mógł czuć się zawiedziony.

W 45. minucie, po doskonałym dograniu Samca-Talara, Ortiz nie wykorzystał sytuacji sam na sam z Majchrowiczem, trafiając nieczysto w piłkę.

W drugiej połowie goście próbowali gonić wynik dominacją środka pola i grą pozycyjną, ale przychodziło im to dość opornie z racji wyjątkowo dobrej gry zawodników z Zabrza.

Zawodnicy trenera Šimundžy wydawali się zdeprymowani pierwszą połową i nie było widać, by był to dla nich mecz o wszystko. Zachowywali się, jakby ich losy były już przesądzone, a czas działał na ich niekorzyść. Do sytuacji dochodził Żukowski i w 55. minucie mógł po sytuacji sam na sam tchnąć ducha w swój zespół, ale po raz kolejny ją zmarnował. Pociąg Ekstraklasy odjeżdżał z Wrocławia, a nawet stawał się pospiesznym.

Do 70. minuty gra znacznie zwolniła. Śląsk z niewiadomych przyczyn jedynie się bronił, a Górnicy atakowali, pozwalając sobie przy tym na duży spokój. Potem Śląsk próbował znowu grać pozycyjnie i wykreował sobie kilka sytuacji.

W 72. minucie swoją okazję miał Piotr Samiec-Talar, który uderzył z bliskiej odległości, ale trafił w słupek, a piłka wyleciała w pole. Po tym można było dostrzec niemal oblężenie pola karnego należącego do graczy z Roosevelta, jednak ci wyszli z kontrą, a swoją szybkością popisał się na skrzydle Ishmael. Potem dograł piłkę do wbiegającego Sarapaty. 17-latek się nie myli – strzela w kierunku bliższego słupka, Leszczyński zaskoczony, ponownie bez reakcji, a na tablicy 2:0. Losy meczu, a co za tym idzie, przyjezdnych, w kontekście gry w Ekstraklasie, zostały przesądzone. 

Śląsk przegrywa ten mecz i prawdopodobnie jutro lub ewentualnie w przyszłym tygodniu, gdy nawet nie będzie już matematycznych szans na utrzymanie, oficjalnie spadnie do 1. ligi, wraz z Puszczą Niepołomice i Stalą Mielec.

Do końca spotkania nie oglądaliśmy już tak dobrej gry, ani na murawie nie działo się nic wartego większej uwagi. Oba zespoły dochodziły do swoich okazji, ale bez większego zagrożenia. 

W Zabrzu 2:0, we Wrocławiu smutek i rozczarowanie.


Filip Banaszkiewicz

Fot: Rafał Sawicki

Komentarze
* Ten email nie zostanie opublikowany na stronie.