Patryk Froncek
2 minut czytania
27 May
27May

Górnik Zabrze to klub, w którym każde rozgrywki to więcej niż tylko mecze. To emocje, historia, oczekiwania i codzienna walka o tożsamość. Sezon 2024/25 miał być krokiem naprzód. Momentem, w którym „Trójkolorowi” wrócą na ligowe salony. Zamiast tego kibice dostali huśtawkę emocji, przeplataną błyskami nadziei i długimi cieniami rozczarowania. W Zabrzu nikt nie zadowala się przeciętnością. Dziewiąte miejsce w Ekstraklasie i 47 punktów to wynik, który w wielu klubach przyjęto by bez euforii, ale z akceptacją. Nie tutaj. W klubie, który 14 razy zdobywał mistrzostwo Polski, każdy sezon bez pucharów to zmarnowana szansa.

Letnie okienko transferowe, tradycyjnie już dla Górnika, obfitowało w liczne roszady kadrowe. Z zespołu odeszli kluczowi zawodnicy, tacy jak Dani Pacheco, Lawrence Ennali czy Daniel Bielica, co wywołało poważne obawy wśród kibiców. Klub jednak szybko zareagował, sprowadzając obiecujące i liczne wzmocnienia – m.in. Lukę Zahovicia, Adama Buksę, Patrika Hellebranda, Lukasa Ambrosa, Yosuke Furukawe czy Taofeeka Ismaheela. Transfery te miały zrekompensować straty i wnieść nową jakość, choć, jak czas pokazał, nie wszystkie spełniły oczekiwania.

Początek kampanii był nieskładny. Kapela pod batutą trenera Urbana rozpoczęła zmagania ligowe od przegranej z Lechem (0:2) i nerwowego remisu z Puszczą (2:2). Te spotkania nadały ton kolejnym tygodniom. W grze „Trójkolorowych” przeważała nerwowość, a pośpiesznie skompletowany zespół wyraźnie borykał się z brakiem zgrania. Nie tylko w Ekstraklasie zabrzanie radzili sobie słabo. W Pucharze Polski Górnik odpadł już w pierwszym meczu, przegrywając po dramatycznym starciu z Radomiakiem Radom. Spotkanie, przegrane po dogrywce, obfitowało w kontrowersje sędziowskie – dwa gole "Trójkolorowych" zostały anulowane po interwencji VAR z powodu mikroskopijnych spalonych, co wywołało frustrację wśród kibiców i zawodników. Ale potem przyszły chwile, które przypomniały, czym może być Górnik w swojej najlepszej wersji. Przełom nastąpił po derbowym starciu z GKS-em Katowice, wygranym 3:0 przy pełnych trybunach i efektownej oprawie kibiców. To zwycięstwo dało impuls do lepszej gry. Pod koniec roku Górnik zanotował imponującą serię sześciu zwycięstw w siedmiu kolejnych meczach, w tym z Widzewem Łódź (2:0), Piastem Gliwice (1:0), Koroną Kielce (4:2) oraz w barbórkowym meczu z Lechem Poznań (2:1). Na koniec rundy jesiennej nikt nie mówił już o walce o utrzymanie – zaczęły się rozmowy o Europie.

Zima zmiotła marzenia równie szybko, jak przyszły. Odejście Damiana Rasaka i kilku podstawowych graczy zostawiło drużynę z poważnymi lukami. Dodatkowo skomplikowanej i długotrwałej kontuzji nabawił się będący jesienią w świetnej dyspozycji Kamil Lukoszek. W reakcji na te wydarzenia sprowadzono do Zabrza kilku nowych zawodników – Sondre Liseth, Filip Prebls, Matus Kmet, Ousmane Sow. Transfery miały dać nowy impuls, ale efekty były przeciętne. Nikt nie został bohaterem. A w futbolu, zwłaszcza w Zabrzu, bohaterowie są potrzebni.

Wiosna była chłodna nie tylko meteorologicznie, ale i piłkarsko. Fatalna skuteczność w ataku, chaos w defensywie i brak lidera, który poderwałby zespół w kluczowych momentach, pogrążyły drużynę. Zawiedli nie tylko zimowi nowicjusze, ale przede wszystkim letnie transfery ofensywne. Bakis, Buksa, Ismaheel, Furukawa, Ambros i Zahović razem strzelili zaledwie 15 goli, z czego ponad połowę zdobył ten ostatni... Mimo chwilowego ożywienia po wysokiej wygranej z Motorem Lublin (4:0), Górnik zaliczył wkrótce serię trzech porażek z rzędu (z Legią Warszawa, GKS-em Katowice i Zagłębiem Lubin, wszystkie po 1:2). Słaba forma doprowadziła do zwolnienia trenera Jana Urbana. Rozstanie z doświadczonym szkoleniowcem było bolesne, ale dla wielu nieuniknione. Choć to człowiek utożsamiany z klubem jak mało kto, wyniki nie obroniły go w najważniejszym momencie. Tymczasowy trener Piotr Gierczak próbował łatać dziury, ale zabrakło czasu i jakości. Ostatnie kolejki to raczej dogorywanie niż walka. Pod jego wodzą zespół zanotował jedynie cztery remisy, jedno zwycięstwo i jedną porażkę w ostatnich sześciu kolejkach. Górnik znów był wielki tylko z nazwy – na boisku brakowało mocy.

Paradoksalnie, gdy zespół zawodził sportowo, poza boiskiem działy się rzeczy naprawdę obiecujące. Po latach zależności od lokalnej polityki, klub zaczyna być prowadzony przez fachowców. Finansowo Górnik wyszedł na prostą – licencja bez zastrzeżeń i stabilny budżet z wypracowanym zyskiem to sygnał, że zaczęto myśleć długofalowo. Transfery w końcu są zaplanowane z wyprzedzeniem. Klub jeszcze przed zakończeniem sezonu potwierdził pozyskanie dwóch obiecujących napastników – Greka Theodorisa Tsigoritisa i Brazylijczyka Gabriela Barbosy, a także dwóch perspektywicznych pomocników – Wiktora Nowaka ze Znicza Pruszków i Natana Dzięgielewskiego z GKS-u Tychy. Odejście od chaotycznych transferów w ostatniej chwili to nie przypadek, lecz przemyślany plan. To budzi nadzieję, że w nadchodzącym sezonie nowy trener otrzyma zgrany, solidnie przygotowany zespół, a nie rozrzucone puzzle, które trzeba układać w trakcie rozgrywek. Kto obejmie stery drużyny? Choć oficjalne potwierdzenie jeszcze nie padło, z medialnych doniesień wyłania się nazwisko Michala Gasparika, byłego zawodnika Górnika, który jako trener Spartaka Trnava trzykrotnie sięgnął po Puchar Słowacji. Jego doświadczenie i znajomość zabrzańskiego klimatu mogą okazać się kluczowe w budowaniu drużyny na nowy sezon. Kibice liczą, że nowy trener wprowadzi do szatni "Trójkolorowych" świeżość i energię.

Nie sposób mówić o Górniku Zabrze, pomijając Lukasa Podolskiego – ikonę klubu, lidera szatni i postać, która utrzymuje Zabrze na piłkarskiej mapie świata. Przedłużenie jego kontraktu do 2026 roku, ogłoszone podczas ostatniego meczu sezonu, to dla kibiców znacznie więcej niż chwyt marketingowy. To potwierdzenie, że mimo przeciwności Górnik wciąż może liczyć na jego zaangażowanie, charyzmę i energię, płynące z pasji i miłości do trójkolorowych barw. Podolski, aktywnie wspierający proces prywatyzacji, nieustannie podkreśla potrzebę uniezależnienia klubu od wpływów politycznych. Jednak referendum i odwołanie prezydent miasta Agnieszki Rupniewskiej w maju 2025 roku ponownie skomplikowały ten proces, zatrzymując go w martwym punkcie. Bez inwestora z jasną wizją klub pozostaje w zawieszeniu, a kibice muszą uzbroić się w cierpliwość, oczekując na kluczowy krok w prywatyzacji. Na szczęście Lukas Podolski zapewnia, że nie ustąpi i będzie konsekwentnie dążył do przejęcia klubu z rąk miasta, aby odbudować wielkość Górnika.

To był sezon trudny, ale potrzebny. Sezon, który pokazał, że bez stabilności, wizji i jakości sportowej nie da się budować wielkiego klubu na samym sentymencie. Przed Górnikiem nowy rozdział. Z nowym trenerem, być może i z nowym właścicielem. A na pewno – z nowymi nadziejami. Jeśli klub utrzyma kurs na profesjonalizację i oddzielenie od politycznych wpływów, może wkrótce wrócić do czasów, gdy dominował w polskiej piłce.

fot: PAP

Komentarze
* Ten email nie zostanie opublikowany na stronie.