W poniedziałkowy wieczór na stadionie w Częstochowie rozegrał się kolejny akt dramatu Rakowa, który uległ Górnikowi Zabrze 0:1 w meczu 8. kolejki PKO BP Ekstraklasy. Spotkanie, które miało być dla gospodarzy okazją do przełamania, stało się kolejnym dowodem na ich fatalną dyspozycję w tym sezonie. Górnik, z kolei, pokazał, że w tym roku może być czarnym koniem rozgrywek.
Pierwsza połowa to popis gry Górnika Zabrze, który zdominował wydarzenia na boisku. Goście od początku narzucili wysokie tempo, pressingiem i precyzyjnymi podaniami rozmontowując defensywę Rakowa. Kluczowy moment nadszedł w 14. minucie, gdy Ousmane Sow, po perfekcyjnie wyprowadzonej akcji, wykorzystał dalekie podanie Marcela Łubika, przedłużone głową przez Kubickiego. Skrzydłowy Górnika wygrał pojedynek z Arsenicem, pomknął lewą stroną, by w końcu precyzyjnym strzałem po ziemi w krótki róg pokonać bezradnego Trelowskiego. Gol ten ustawił mecz, a Górnik nie zwalniał tempa. Statystyki pierwszej połowy są miażdżące: 11 strzałów zabrzan przy zaledwie jednym (!) oddanym przez Raków.
W drużynie gospodarzy szczególnie raził brak formy Arsenicia. Chorwacki stoper, niegdyś filar defensywy, był cieniem samego siebie – niedokładny, spóźniony, przegrywający niemal każdy pojedynek.
Druga połowa przyniosła zmianę obrazu gry. Raków, prowadzony przez aktywnego Iviego Lopeza, rzucił się do odrabiania strat. Hiszpan starał się brać ciężar gry na siebie, ale jego indywidualne popisy nie wystarczyły, by przebić się przez szczelną defensywę Górnika. Goście, cofnięci na własną połowę, grali mądrze, a momentami wręcz cynicznie, nie stroniąc od gry na czas. Raków, mimo optycznej przewagi, nie potrafił stworzyć klarownych sytuacji, a frustracja w zespole narastała z każdą minutą. Górnik dowiózł skromne prowadzenie do ostatniego gwizdka, zapisując na swoje konto cenne trzy punkty.
Po sześciu meczach Raków ma na koncie zaledwie 6 punktów i aż cztery porażki, co plasuje drużynę w strefie spadkowej. To wynik szokujący, zwłaszcza w kontekście ambitnych planów na ten sezon. Awans do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy miał być preludium do sukcesów na krajowym podwórku, tymczasem drużyna Marka Papszuna wygląda na zagubioną. Inwestycje w transfery miały wzmocnić zespół, ale na razie nie przynoszą efektów. Po meczu kamery uchwyciły właściciela klubu, Michała Świerczewskiego, którego mina mówiła wszystko – w Częstochowie nikt nie jest zadowolony z obecnego stanu rzeczy. Czy posada Marka Papszuna, który jeszcze niedawno był uznawany za nietykalnego, może być zagrożona? To pytanie zaczyna wybrzmiewać coraz głośniej wśród kibiców i ekspertów.
Tymczasem Górnik Zabrze, dzięki wygranej, wskoczył na pozycję wicelidera Ekstraklasy. Drużyna trenera Gasparika gra w tym sezonie niezwykle skutecznie, łącząc solidną defensywę z błyskotliwymi kontratakami. Gdyby nie niespodziewane porażki na własnym stadionie z Motorem Lublin i Termaliką, zabrzanie mogliby już teraz cieszyć się wyraźną przewagą nad resztą stawki.
Przed Rakowem niezwykle trudny okres. W ciągu najbliższych tygodni zmierzą się z tuzami ligi - Legią Warszawa, Lechem Poznań i Widzewem Łódź. Bez radykalnej poprawy gry i skuteczności, widmo strefy spadkowej może stać się dla częstochowian smutną rzeczywistością. Górnik z kolei będzie chciał utrzymać wysoką formę i potwierdzić, że w tym sezonie stać ich na walkę o najwyższe cele.
Mecz w Częstochowie pokazał dwie twarze polskiej Ekstraklasy: z jednej strony Górnik, który z każdym tygodniem rośnie w siłę, z drugiej Raków, który pogrąża się w chaosie. Kibice spod Jasnej Góry muszą zadać sobie pytanie, czy drużyna jest w stanie odwrócić złą passę, czy może czeka nas sezon pełen rozczarowań. Jedno jest pewne – w Zabrzu nikt nie kryje optymizmu, a Górnik staje się drużyną, którą w tym sezonie warto obserwować.